Susza. Duchota. Ani jednej
kropli deszczu od kilku dni. Trawniki zmieniały swoją barwę z soczystej zieleni
na zgniłą żółć, wszelakie fontanny miejskie przestawały funkcjonować, a poziom
wody w pobliskim jeziorze raptownie spadł. Mieszkańcy Beacon Hills zakręcali
kurki, starali się nie marnować wody na podlewanie coraz to bardziej więdnących
ogródków. W radiu ktoś mówił o padających ze zmęczenia zwierzętach, które z
przegrzania organizmu zostawały znalezione przez leśniczych, martwe bądź u
kresu wytrzymałości. Władze od rana trąbiły o oszczędzaniu wody, możliwym
kupowaniu jej w sklepach tylko na użytek własny, a także o unikaniu lasów,
które w każdej chwili mogły zająć się ogniem. Takiego września nie było od
dawna, wiedzieli to niemalże wszyscy, nawet najstarsi mieszkańcy. Ale jakby nie
patrzeć: witamy w wiecznie słonecznej Kalifornii. Nawet, jeśli w ciągu
ostatnich dni ta maksyma aż nazbyt dała się we znaki Kalifornijczykom oddalonym
od oceanu.
- Znowu wróciła nad ranem.
Wślizguje się do domu jak cień, chowa się w pokoju, a potem rano wygląda, jakby
nigdy nic się nie stało. Nie mam pojęcia, gdzie ona znika na długie godziny,
ale zawsze ma jakąś wymówkę - siedząca na jednej przy jednym ze stołów Lydia,
przyglądała się swojej jasnowłosej kuzynce, która w milczeniu coś bazgrała w
notesie. Anna najwyraźniej wolała spędzać czas samotnie podczas lunchu, aniżeli
z całą bandą McCalla, jak to niektórzy określali nastolatków siedzących razem
na stołówce. - Ja wszystko rozumiem, ma żałobę po rodzicach... Ale może ona ma jakieś
kłopoty, cokolwiek? Jestem jej kuzynką, muszę jej pomóc - wsunąwszy słomkę do
ust, pociągnęła mocny łyk, co miało najwyraźniej ukazać frustrację związaną z
bezczynnością wobec działań Anny. Głębszy oddech i zaraz po tym odstawiła sok w
kartoniku na tackę.
- Może potrzebuje czasu na
przetrawienie albo samotności? - zasugerowała Allison, próbując jakoś
załagodzić nerwy Lydii.
- Gadanie. Samotnie może
siedzieć w pokoju. Mi ona nie pasuje - Stiles wyraził swoją opinię, pochylając
się konspiracyjnie do przodu. - Lydia, bez urazy. Ale jej cała historia się
kupy nie trzyma. Była adoptowana, bo jej rodzice zmarli. Teraz twoje wujostwo
też nie żyje i co? Ląduje tutaj, bo nie ma gdzie pójść? Co za chrzanienie. Coś
jest z nią nie tak. Twój dziwny, szósty zmysł nic o tym nie mówi? A wasze
wilkołacze węchy, do diabła? - wskazał na siedzących nastolatków z nadzieją, że
ktoś go poprze. Większość jednak milczała, bardzo sugestywnie dając mu do
zrozumienia, że się z nim nie zgadzają, a Stilinski popadł w zwyczajną paranoję.
- Jedyne co wyczuwa mój
wilkołaczy węch, to jej świetne perfumy - wciął się Isaac, wzruszając przy tym
ramionami, jakby nie wiedział nic o tym, gdzie ostatnim razem widział Annę.
Owszem, mógł wspomnieć o tym, jak bohatersko uratował ją przed grupą pijaczków,
ale nikt nie pytał. A on nie miał zamiaru się z nikim tym dzielić. Wolał na
własną rękę dowiedzieć się, co na dobrą sprawę podkusiło tę dziewczynę do
pałętania się samotnie w nocy. - Dlatego wy sobie snujcie teorie spiskowe, a ja
idę zjeść lunch w doborowym towarzystwie owej kuzyneczki - uśmiechnął się
złośliwie do reszty, by zabrać swoją tackę i plecak, równocześnie kierując się
ku Annie.
Polka zdawała się nie zważać
na szepty, na spojrzenia, jakie jej posyłano. Jakby świat dookoła zupełnie nie
istniał. Tylko ona, sama, jedyna. Zero jakichkolwiek uczniów, tego całego
gwaru. Jedynie Anna, jej notatnik i długopis, którego tuszem zakrywała kolejne
kartki różnymi bardziej lub mniej zrozumiałymi symbolami bądź wyrazami. I
pewnie dalej by to robiła, gdyby nie taca przesuwająca jej własną i widok
chłopaka zasiadającego naprzeciwko niej. Isaac. Znowu.
- Jak po tamtej nocy? Mogłaś
zasnąć? - rzucił, urywając kawałek bułki, wsuwając go zaraz do ust. Spojrzenie
niebieskich oczu wilkołaka od razu skupiło się na wywijasach zdobiących
marginesy notatnika panny Kaprinsky. Blondynka widząc, gdzie wędruje jego
wzrok, zamknęła notes dosyć głośno, dłoń układając na czerwonej okładce. To
była bardzo delikatna sugestia, w której ten miał trzymać swój czuły nochal z
daleka od tego, co wyczyniała. Między innymi chodziło o to, co znajdowało się
na kartkach (z pozoru) zwykłego brulionu.
- Spałam jak niemowlę -
odcięła się, chowając swoje rzeczy do torby, co miało zapewnić im chociaż
minimalne bezpieczeństwo, a jej spokój ducha, bowiem wątpliwe, by ktokolwiek
próbował jej wyrwać torebkę z ręki, prawda? Nawet Stiles nie był na tyle
zdesperowany. - Nie rozumiem, dlaczego ze mną tutaj siedzisz. Wydawało mi się,
że jasno dałam ci do zrozumienia, że samej jest mi o wiele lepiej - Anna oparła
łokcie o brzeg stolika, aby ułatwić sobie pochylenie się w przód, ku
wilkołakowi.
- Za to mi się wydaje, że
tylko taką grasz, bo się boisz, że ktoś ciebie zrani. Albo już tak było
tylko... - jedno znaczące spojrzenie niebieskich oczu Polki wystarczyło, aby
odchrząknął i cisnące mu się dotychczas na usta słowa, przełknął, tym samym
zapijając je kilkoma łykami gazowanej wody. Jednak z drugiej strony... Czego
miał się obawiać? Drobnej blondynki, która sięgała mu może maksymalnie do
ramienia, a normalnie pewnie by jej nawet nie zauważył na korytarzu?
Dobre sobie.
Sęk w tym, że to, co czaiło
się w Annie sprawiało, że Isaac czuł się niczym ćma pędząca w stronę ognia.
Tylko on wciąż nie miał pojęcia, co jest tym ogniem. Co sprawia, że właśnie
teraz przyglądał się tej dziewczynie, która wwiercała w niego chłodne
spojrzenie, a następnie wstawała z miejsca. Chyba nawet wyzwała go od
"wścibskich gówniarzy". I coś jeszcze, ale nie słuchał. Kretyn.
-
Poczekaj! - krzyknął za Anną, która zarzucając sobie torbę na ramię, nawet nie
uraczyła go spojrzeniem. Nawet wtedy, gdy popychała raptownie drzwi od stołówki
i opuszczała ją, zostawiając, stojącego niczym kompletny idiota, Isaaca. Ani
razu się nie obróciła, nic nie powiedziała. Czyżby tymi słowami trafił w jej czuły
punkt? Czyżby nieświadomie poruszył pewien temat, którego nie powinien? Ale
skąd on mógł to wiedzieć?! Gratulacje,
Lahey.
Dlaczego
się w to wpakowała? Na co jej to właściwie było? Znowu musiała kłamać, udawać,
uciekać. Znowu nie mogła normalnie funkcjonować, ponieważ komuś to nie
pasowało. Moi mili, uwierzcie bądź nie, ale robienie za licealistkę nigdy nie
jest czymś łatwym i przyjemnym. Na przykład fakt, iż musiała poczekać do
ostatniego dzwonka, aby w końcu się wyrwać z tego przeklętego budynku.
Zaciskając
palce na torbie, przepychała się między tłumem uczniów, próbując dostać się jak
najbliżej wyjścia. Pakt, jaki zawarła zaczynał jej ciążyć coraz bardziej, z
każdym dniem na nowo, przypominając o sobie niemalże na każdym kroku. Co noc,
gdy wracała do domu, nie była pewna, czy Lydia nie zaczyna się domyślać. Jednak
za każdym razem tylko ją obserwowała, nie zadając pytań o jakieś pojedyncze
zadrapania, które raptem rano znikały, nie pozostawiając jakiegokolwiek śladu
na skórze Anny. A może ich nie dostrzegała?
Była
zbyt pochłonięta własnymi myślami, aby dostrzec Stilesa, ciągnącego za sobą
Lydię. Chłopak uparł się, że pokaże rudowłosej, gdzie tak naprawdę kieruje się
jej kuzynka i co na dobrą sprawę robi za każdym razem, gdy powinna siedzieć w
domu, a zamiast tego, pałęta się gdzieś po Beacon Hills.
-
Stiles, to jest bez sensu. Nie mamy pewności, że akurat dzisiaj pójdzie
gdziekolwiek - starała się mu to przetłumaczyć, uważając przy tym, by nie
skręcić sobie kostki podczas ostrzejszego zakrętu. Doprawdy, pomimo szczupłej
budowy, chłopak potrafił postawić na swoim i nawet próby wyrwania się spełzły
na niczym, gdy ten tak bardzo postanowił pokazać Lydii, że ma rację.
-
Skoro od kilku dni robi to samo, to dlaczego miałaby dzisiaj zmienić swój
nawyk? Chcesz wiedzieć, co się z nią dzieje, prawda? - Stilinski przystał na
chwilę, aby móc spojrzeć w zielone oczy Lydii. To miało ją przekonać: pewność w
głosie i wzroku Stilesa. Martin jedynie odetchnęła, kiwając głową. Nie miała
wyjścia, a to była jedyna możliwa odpowiedź, na jaką przyszło jej się zdobyć. -
No właśnie - mruknął brunet, doganiając znikającą za jednym z budynków Annę.
Zatrzymali
się raptownie, obserwując zza rogu blondynkę. Pomimo ogromnego żaru płynącego z
nieba, dziewczyna usiadła z boku trybun, pozbawiona jakiejkolwiek,
chociażby najmniejszej ochrony przed słońcem. Nie wyglądała jednak tak, jakby
jej to w jakimkolwiek stopniu przeszkadzało. Może dopiero zdjęcie skórzanej
kurtki mogło świadczyć o tym, że jednak i ona nie jest odporna na tak wysokie
temperatury.
Anna,
siedząc na ziemi, była zupełnie nieświadoma tego, że dwoje licealistów wychyla
się zza winkla i obserwuje niemalże każdy jej ruch. Poprawianie włosów,
wsunięcie na nos okularów przeciwsłonecznych, czy... Wyjęcie paczki papierosów,
z której jednego z nich wsunęła między wąskie wargi i odpaliła zdobioną,
metalową zapalniczką.
Lydia
nie wytrzymała. Te całe szpiegowanie jej kuzynki sprawiło, że aż się w niej
zagotowało, kiedy wyszło, co wyszło. I to wcale nie chodziło o nałóg Anny ani o
to, że się z nim kryje. A o fakt, że Stiles się mylił. Wieszał psy na
dziewczynie, z którą nigdy na dobrą sprawę nie rozmawiał. Poza chwilami, kiedy
ta robiła z niego kretyna przy wszystkich. Ale Anna już taka była!
Sarkastyczna, introwertyczka, która nie ceniła sobie towarzystwa innych ludzi.
Nie jej wina. Dlatego pewnie rudowłosa obróciła się raptownie i popchnęła w tył
przyjaciela, niknąc całkowicie z widoku.
-
Widzisz? Zagadka rozwiązana. Nie do końca rozumiem, dlaczego nie ma jej całą
noc, ale jak widać, ma ku temu powód. I jest tym fakt, iż się truje
papierosami, a nie jest jakimś chodzącym mordercą. Radzę ci zająć się swoim
życiem i dać sobie spokój z jakimiś insynuacjami, bo to zaczyna się robić
męczące, Stiles - poruszenie w pozornie spokojnym głosie Lydii były doskonale
słyszalne. Do tego to spojrzenie, przez które Stilinski nie mógł z siebie
wydusić chociażby słowa, pomimo otwierania ust i próby powiedzenia czegokolwiek
na swoją obronę. Jednak nic poza: "ale ona jest naprawdę zła" nie przychodziło
mu do głowy. Dlatego milczał. I obserwował, jak Lydia odchodzi w kierunku
parkingu, przy okazji ciągnąc za sobą Allison, która stojąc przed szkołą
szukała swojej przyjaciółki. Martin nie odpowiadając na pytania brunetki
zniknęła w końcu z oczu Stilinskiego.
-
Niech to szlag! - kopnął z całej siły ścianę, jednak zaraz tego pożałował.
Skacząc na jednej nodze, złapał się za stopę, która pulsowała bólem. Nie
zdziwiłby się, gdyby po zdjęciu buta i skarpety ujrzał rosnący
do horrendalnych rozmiarów duży paluch. Spieprzył to. Wiedział, że
zawiódł zaufanie Lydii. Ale co miał zrobić, kiedy jego wewnętrzny radar
kłopotów wręcz wariował za każdym razem, kiedy Anna pojawiała się w pobliżu?
Tyle razy miał rację. Przecież się o tym przekonywali. Ale może Lydia się nie myliła?
Może popadł w paranoję? Nie, nie, nie. Musiał jej to udowodnić.
Dlatego,
gdy ból w stopie zelżał, podszedł powoli do krawędzi budynku, za którym
dotychczas się krył. Problem w tym... Że nie widział Anny, choć jej rzeczy
wciąż leżały w miejscu, w którym je pozostawiła. Cholera! Nie mógł na dobrą
sprawę tak nagle się pojawić znikąd. Mimo wszystko, wyszedł i kulejąc zaczął
kierować się ku kontenerowi na śmieci, który ulokowany w pobliżu trybun robił
za idealną kryjówkę. Pomijając nieprzyjemne zapachy i odpadki dookoła. Pomimo
bólu, jaki promieniował z każdą chwilą coraz bardziej, rozchodząc się niemalże
po całym ciele dotarł na miejsce. Był na tyle blisko, aby usłyszeć, że Anna...
Nie jest sama.
-
Myślisz, że nic nie wiem? Pomagasz mu. Dlatego tutaj jesteś - męski głos był
pełen wzburzenia i niezwykle... Znajomy. Stiles zmarszczył brwi, próbując
zidentyfikować człowieka, który najpewniej uderzył z niemałą siłą w metalową
siatkę. - Nie wiem, co właściwie próbujesz zrobić, ale jeśli cokolwiek stanie
się mojemu bratu lub Lydii... - tutaj urwał, ukazując swoje wilkołacze zęby, a
pazurami przesunął po metalu tuż obok Anny, co w towarzystwie iskier miało być
przerażające, a także ukazać znaczną przewagę fizyczną nad dziewczyną.
Nie ukrywajmy, każdy normalny człowiek już próbowałby uciekać, a przynajmniej
błagać o litość. Jednak nie ona. Anna nie miała najmniejszego zamiaru drżeć
przed wielkim, złym wilkiem.
-
Uuu... Aż mnie przeszedł dreszcz, tak się boję - Polka posłała mu pełne kpiny
spojrzenie. Kto by pomyślał, że w takiej sytuacji nie będzie czuła strachu,
błagała o wybaczenie lub tłumaczyła plan tego kogoś, komu ponoć pomagała. A ta?
Jeszcze drażniła wilkołaka, który i tak ledwie panował nad sobą. Samobójczyni?
Masochistka? A może była po prostu pewna tego, że nic jej się nie stanie? -
Spróbuj mnie zgnoić, a ja pociągnę ciebie na samo dno, z którego nie wyciągnie
ciebie nawet twój braciszek - Anna wcale nie brzmiała na przyjemną (o ile
kiedykolwiek taka była) panienkę, za którą uważali ją chociażby nauczyciele. -
A uwierz, że ja wiem o tobie o wiele więcej. I jeśli cokolwiek piśniesz, ta
beznadziejna banda idiotów się o tym dowie. I ciekawe, jak zareagują na to, że
jeden z ich nowych przyjaciół ich zdradza - ostatnie zdanie było powiedziane
niemalże szeptem, przez co Stiles nie mógł na dobrą sprawę usłyszeć dokładnie
wypowiedzi Anny. Wiedział jedno: ona miała coś na Aidena, a bliźniak na nią.
Tylko co takiego?
Z
rozmyśleń wyrwał go hałas przypominający uderzającą o ogrodzenie piłkę, którą
ktoś kopnął naprawdę mocno, a także chrapliwy śmiech przerywany płytkimi
oddechami. Anna przyglądała się Aidenowi z jawną odrazą. Nawet w chwili,
gdy ten łapał ją za szyję i unosił do góry, odbierając możliwość oddychania,
czy powiedzenia czegokolwiek. Wilkołak nie zważał na drżenie rąk, czy wbijające
się w dłoń paznokcie blondynki. Nie czuł tego. A wiadomo, wściekły wilk nie
panuje nad sobą na tyle, na ile by chciał.
Gdy
Stiles próbował wstać, wychylić się i zobaczyć, czy Anna jeszcze żyje, oddycha,
cokolwiek, uderzył w niego mocny podmuch wiatru zmieszanego z pyłem i piachem.
Nie, nie przeszło mu przez myśl, skąd się wzięła taka nagła zmiana pogody. Był
zbyt zajęty pluciem ziemią i jakimiś
innymi niezidentyfikowanymi ciałami stałymi, a także przecieraniem
oczu z ziarenek piasku, aniżeli myśleniem nad tym, co właściwie się działo tuż
za nim. Aiden natomiast rozluźnił ucisk, ostatecznie puszczając Annę i
rozejrzał się dookoła, zdezorientowany zupełnie sytuacją, w jakiej się
znaleźli. Była susza, a niebo stopniowo zasnuwało się gęstymi, czarnymi kłębami
chmur, które przesuwały się nad całym Beacon Hills. Ludzie modlili się o
deszcz. Ale czy o nagłą ciemność i przedsmak tornada?
Anna
upadła na ziemię, boleśnie uderzając kolanami o wystający kamień. Ale to nie
było ważne. Wpatrując się w wilkołaka, starała się unormować oddech, a także
uspokoić swój rozszalały puls poprzez dotykanie palcami szyi i delikatne
uciskanie tętnicy szyjnej. Nawet nie wiedział z kim zadarł. Głupi, tępy,
parszywy...
-
Piękne przedstawienie, doprawdy - czyjś głos rozległ się ponad świstem
szalejącego wiatru. Anna przeniosła wzrok na nowo przybyłego, który
kilkakrotnie, mozolnie wręcz klaszcząc, kierował się w ich stronę. Nie znała
go. Nie miała pojęcia, kim jest, a i co właściwie robi właśnie w tym miejscu.
Przesuwając spojrzeniem od czubków butów nieznajomego, przez uwydatnioną
poprzez koszulkę muskulaturę, na twarzy kończąc, przełknęła cicho ślinę,
szczególną uwagą obdarzając niebieskie oczy mężczyzny. Ten zdawał się nawet na
nią nie patrzeć. Jakby była nic nie znaczącym robakiem. Albo nie o nią mu
chodziło. - A teraz idź do swojej wilkołaczo-syjamskiej połówki i daj starszym
się pobawić - warknął, spoglądając w kierunku blondynki po raz pierwszy, od
kiedy wyłonił się z tego całego pyłu szalejącego dookoła.
Wiatr
ciskał włosami Anny na prawo i lewo, co tylko ograniczało jej pole widzenia. I
właśnie dlatego nie dostrzegła nagłej zmiany w mimice mężczyzny. Obserwował,
jak ta próbuje wstać o własnych siłach, niezwykle powoli, z wyraźnym bólem i
złością na sytuację, w jakiej się znalazła. Jak mogła pozwolić jakiemuś
obszczymurkowi bawiącemu się w lykantropię, na takie rzucanie nią niczym
szmacianą kukłą? Gdy nareszcie się wyprostowała, oparła ciężar ciała na
ogrodzeniu, odchylając głowę w tył. Wszystko po to, aby odgarnąć włosy i w
końcu móc widzieć to, co się działo wokoło. Dopiero wtedy ten człowiek oderwał
od niej wzrok pełen sprzecznych uczuć, których dotąd nie widział u niego nikt.
Ból zmieszany z odrazą i zaskoczeniem. A także wiele, wiele więcej.
-
Peter, to nie twoja sprawa... - zaczął Aiden, mimowolnie cofając się o krok pod
wpływem rozmawiającego z nim mężczyzny.
-
WYNOŚ SIĘ! - krzyk Petera sprawił, że nawet niewzruszona niczym Anna się
wzdrygnęła. A może to grzmot, który pojawił się chwilę po tym? Nie wiedziała.
Nawet Stiles podskoczył, nieomal zdradzając miejsce swojego pobytu. - Inaczej
obiecuję, że rozpłatam ciebie na pół bez obecności twojego braciszka. A Deaton
wtedy ciebie nie odratuje - Aiden spojrzał po raz ostatni na Annę, po czym
warcząc zaczął biec w bliżej nieokreślonym kierunku. Byle dalej.
Dopiero
wtedy Peter ruszył w jej stronę. Jego krok był wolny, a broda uniesiona w akcie
dumy i wyższości nad blondynką. Dziewczyna nie miała pojęcia, z kim ma do
czynienia i w co właściwie się wpakowała, kiedy wróciła do Beacon Hills. I
pomimo tego, że w każdej chwili mogła zacząć biec i uciekać... Nie mogła się
ruszyć z miejsca. Wszystko przez oczy, które znalazły się tak blisko niej, nie
przerywając kontaktu wzroku choćby na moment.
Peter
oparł się jedną ręką o ogrodzenie, tuż obok głowy Anny. Jego szczęki były
zaciśnięte, a mięśnie maksymalnie napięte, choć na dobrą sprawę nie atakowała,
nic nie mówiła. Ale jemu wystarczyło samo jej spojrzenie, obecność. Czuł
narastającą wściekłość i chęć poderżnięcia jej gardła swoimi pazurami, choć ona
go pewnie nie poznawała. Widział to w jej spojrzeniu, ruchach.
-
Nie uściskasz mnie na powitanie... - oschły ton i zaciętość bijąca od niego
wcale nie pomagała Annie w panowaniu nad kolejnymi, uderzającymi w ziemię
błyskawicami, czy szalejącym wiatrem. Peter... Niebieskie oczy... Nieuzasadniona
wściekłość... - ...Anno?
Zamarła.
Jej wargi powoli rozchyliły się, jakby już szykowała jakąś odpowiedź, jednak
nic poza pozostałościami powietrza z płuc z nich nie uleciało. Spojrzenie Anny
mówiło wszystko. Poznała go. Znała. I wiedziała doskonale, z kim ma do
czynienia. I właśnie w tej chwili, kiedy poczuła się, jakby ktoś okładał ją
obuchem po głowie, deszcz lunął wprost na rozgrzane, wysuszone od wielu dni
miasto. Po raz pierwszy od naprawdę dawna użyźniając wszystko, dając życie
roślinom, które pewnie gdyby mogły, wychyliłyby się tak, aby zaznać jak
największego orzeźwienia po ogromnej suszy. Pomimo zimnego dreszczu i gęsiej
skórki pokrywającej jej ciało, nie mogła się ruszyć, a nawet zareagować na
chłód czy coraz bardziej przemoczone ubrania. Wiedziała, że tak się stanie
prędzej czy później i przeszłość ją odnajdzie. Nie wiedziała tylko, że akurat
tutaj, w takiej chwili.
- Hale
- to jedyne, co zdążyła wydusić, wpatrując się w parszywy uśmiech wilkołaka,
który odsunął się i zniknął, nim ta zdążyła cokolwiek zrobić. Zostawił ją samą,
ze świadomością tego, że ją rozpoznał. Wiedział, kim była. Wiedział, co
potrafi. Była stracona.
____________________________________________
Trochę mi zajęło napisanie tego rozdziału. Mam nadzieję, że
jednak się opłacało i ktokolwiek to przeczyta.
No i w końcu pojawił się Peter. Mam nadzieję, że jednak to
nie jest tak paskudne, jak mi się wydaje.
A tak na marginesie: zapraszam do czytania http://w-przepasci.blogspot.com/ autostwa fluffy. Taki tam zbiór
opowiadań, każdy znajdzie coś dla siebie.
Nie jest paskudnie, jest wręcz cudownie! No i Peter, w końcu Peter *,* Ale dalej czekam na wieści kim jest nasza ukochana Anna :) I jestem niezmiernie ciekawa jak to wszystko się potoczy, szczególnie między Peterem i Anną oraz Isaaciem (<3) a Anną :D Czekam, czekam, czekam, czekam... Pisz jak najszybciej następny rozdział, błagam *,*
OdpowiedzUsuńMogę Ci zaspoilerować, ale wtedy będzie po zabawie :D <3
UsuńNie, wolę jednak poczekać :D Będzie wtedy lepsza zabawa ^^
UsuńO, matko. Ruda Małpa tutaj. :D
OdpowiedzUsuńAle do rzeczy, u mnie na razie niewiele się znajdzie ;P
Okej, strasznie mi się podobał rozdział, chociaż coraz mniej lubię Annę. Jak dla mnie jest za bardzo pyskata. I ja rozumiem to, że jest stara, mądra i potężna, no ale... Jak można tak olać Ajzaka? Ale cieszę się, że Stilesowi udało się co nieco podszpiegować. Szkoda tylko, że nie włączył dyktafonu w telefonie lub nie porobił zdjęć - marny z niego szpieg, ale i tak go uwielbiam. Ach i Lydia. Lydia w tym rozdziale jest wspaniała.
Służę pomysłami, jak zawsze i czekam na kolejny!
Ależ dzięki Ci, mój miszczu za te pomysły. :D
UsuńA co do Anny... No musi być pyskata i bezczelna, coś Ajzaka do niej ciągnąć musi, nie? :3 <3
Niech ciągnie go tajemniczość, delikatna aura mistycyzmu! :D
UsuńRozdział przeczytałam wczoraj, ale nie miałam kiedy go skomentować. Anna to niezła sucz, taka pyskata i w ogóle. Lubię ją, choć mogłaby dopuścić do siebie Isaaca. W końcu każda zołza musi mieć swojego pupilka, a nasz wilkołak idealnie pasuje do tej roli <3!
OdpowiedzUsuńNo i końcówka bezbłędna, jestem ogromnie ciekawa, kim jest Anna. Obecnie stawiam na czarownicę, głownie przez ten podmuch wiatru (moc?) i radykalną zmianę pogody, ale kto wie, może się mylę ;) Czekam na kolejny!
czarna-matnia.blogspot.com
Hahahaha. No ona musi być taką sucz, przynajmniej na razie. Nie można już tak szybko sparować jej z kimkolwiek, bo byłoby po zabawie, nie? :D
UsuńI powiem Ci... Dobrze kombinujesz :D <3
xx
Nominowałam Cię do Libstear Award. :) Więcej informacji na moim blogu: http://4przyjaciolki.blogspot.com/2013/08/libstear-award.html
OdpowiedzUsuńP.S. Rozdział jak zawsze wspaniały!!
no pięknie ,a ja zapraszam na króltki rozdzialik http://otchlan--namietnosci.blogspot.com/2013/08/dni-grozy.html
OdpowiedzUsuńKochana! Muszę spytać - kiedy rozdział? Ja wiem, czasu mniej i w ogóle, czasem trudno się zebrać, żeby coś napisać ale już się doczekać nie mogę, stąd ta moja niecierpliwość. Wybacz ;*
OdpowiedzUsuńTroszkę chaotycznie, wiem, ale toż to późna pora, w dodatku niedziela wieczór.
Bardzo ciekawe opowiadanie. Uwielbiam serial Teen Wolf i dlatego twoje opowiadanie także mi się podoba. Będzie mi miło jak zaglądniesz do mnie http://www.otherviki.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńZakochałam się w twoich opowiadaniach :) Czekam na kolejne :P
OdpowiedzUsuńWiem, że nie ładnie to tak rzucać Spamem, ale nie masz do tego zakładki, więc rzucę nim tutaj, pod rozdziałem...
OdpowiedzUsuń(tak na marginesie - przeczytałam już wszystko, co tutaj znalazłam, i bardzo mnie zaintrygowało. Wszystko jest takie tajemnicze i sdfrgthg Teen wolf to aktualnie moje życie, więc... jest super!)
A teraz pora na ten nieszczęsny SPAM.
Hayley Moontrimmer - wiedźma/wampir, Kayle Mikaelson - wilkołak/wampir, Deliah Bree-Grimm - wiedźma/wilkołak - oraz Faith Maiden - część nieznana/wampir - są ostatnimi ocalałymi z potężnego klanu hybryd Hybrid Sisterhood. Lata temu była to wielka wspólnota, jednak została zniszczona przez łowców. Podczas ucieczki przed odwiecznymi wrogami i łowcami trafiają do Beacon Hills - miasta, które zmieni życie każdej z hybryd na zawsze.
Zapraszam na nowy rozdzial zapraszam wejsc z zwiastun polecam tez obserwowac i komentowac ./Andzia
OdpowiedzUsuńhttp://tyijanazawsze.blogspot.co.uk/2014/03/rozdzial-8.html
Nominuję cię do LBA!
OdpowiedzUsuńhttp://my-story-about-difficult-love.blogspot.com/2015/01/lba.html
Zapraszam do zapisywania się na nowy spis blogów
OdpowiedzUsuńhttp://dreamlandblogs.blogspot.com
Spis, Szablony, Recenzje oraz o wiele więcej. Sprawdź sam :)
Czekam na kolejny rozdział ! :* <3
OdpowiedzUsuńOH.przeczytalam opis w katalogach i zaciekawilo mnie bardzo, a tu taki smuteczek. Opowiadanie opuszczone :( mimo to przeczytaj na dniach choć te cząstkę. Z ciekawości.
OdpowiedzUsuń