piątek, 9 sierpnia 2013

Prolog

Ma­gia, jak żelaz­ny grot z zadziorem, ut­kwiła w niej. 
Zra­niła głębo­ko. Bo­lała. Bo­lała tym dziw­nym rodza­jem bólu,
 który dziw­nie ko­jarzy się z rozkoszą. 
- Andrzej Sapkowski

Gdzieś w Luizjanie. Kilka dni wcześniej.

Jestem!
      Jak zawsze, o tej samej porze wracała. Po dwóch, trzech dniach, podczas których nie szło się z nią skontaktować - zawsze pojawiała się o siódmej wieczorem. Może to była forma jej planu, może coś w rodzaju zegara biologicznego, ale nigdy się nie spóźniła. Tym razem nie było inaczej. 
Zaskoczył ją brak jakiejkolwiek reakcji. Cisza, która rozlegała się po domu była wręcz niepokojąca, co jakiś czas przerywana przez rzężenie starego wiatraka nad sufitem, czy chrzęstu szkła pod podeszwą butów. Ciemność nie pozwalała jej dojrzeć wszystkich szczegółów, a jedynie zarys poszczególnych mebli, czy innych sprzętów domowego użytku. Robiąc kolejne kroki próbowała stawiać stopy od pięt do palców niezwykle powoli, by chrzęst szkła nie zaalarmował potencjalnego włamywacza. Tylko dlaczego wydawało jej się, że zwykły złodziej nie robiłby takiej rozróby? 
Idąc w głąb domu, starała się zachować najciszej, przy czym dostrzec jak najwięcej zmian, jakie zaszły od kiedy ostatni raz była. Zbite lustro, przewrócony stolik, obraz rozcięty niczym przy użyciu idealnie naostrzonego skalpela... Lub kilku z nich, ułożonych w mniej więcej równej odległości od siebie. Czuła rosnące napięcie w powietrzu, które z każdą chwilą, każdym kolejnym krokiem narastało, aby ostatecznie doszło do momentu kulminacyjnego.
      Spodziewała się "czegoś". Ale na pewno nie tego, co dostrzegła po przekroczeniu progu salonu. Mięśnie napięły jej się raptownie, wypuszczając ostatki powietrza z płuc głośniej niż zwykle. Dłonie przyciśnięte do ust miały zagłuszyć chęć krzyku, który stłumiony przez nie i tak wydobył się z gardła blondynki. To był błąd, bowiem zaczęła mieć problemy z oddychaniem, a także jej ciało przestawało słuchać wydawanych przez nią samą komend. Wszechobecna krew, kolejne porozrzucane, zniszczone meble. Coraz bardziej rozmazany wzrok wyłapał leżące gdzieś za przewróconą szafką ciało Matthiasa, a przynajmniej tyle mogła wywnioskować z tatuażu na przedramieniu. Twarz mężczyzny była rozorana, jakby zaatakowało go jakieś zwierzę. Nawet ona, która znała go tak dobrze nie potrafiłaby go rozpoznać na pierwszy rzut oka. Gdzieś dalej, niemalże w centrum znajdowała się... Natalia. 
- Boże... - wyszeptała, podchodząc bliżej. Puste, martwe oczy pozostały otwarte, podobnie jak usta, które musiały wyrzucać z siebie krzyk, głośny, niezaprzeczalnie przeraźliwy. Przesuwając wzrokiem w dół, widziała klatkę piersiową z ogromną, straszliwą dziurą wewnątrz. Pozbawioną serca. Mocne, irytujące pieczenie było coraz bardziej odczuwalne w okolicach kącików oczu. Gula tkwiąca w gardle nie pozwalała jej powiedzieć czegokolwiek. Ani "przepraszam", ani "żegnajcie". To jej wina. To znowu była jej wina. Znalazł ją. I to była jego wiadomość. 
- Kopę lat, Anno - głos za jej plecami rozbrzmiewał głośnym, nieprzerwanym echem w uszach blondynki. Bardzo powoli się obracając, zdążyła wytrzeć pojedynczą wilgotną smugę, która pozostawiła po sobie ślad żałoby. - Długo kazałaś siebie szukać. I wybacz za ten drobny bałagan. Mam  nadzieję, że się nie gniewasz - mężczyzna uśmiechnął się lodowato, zsuwając przy tym ciemne okulary. 
Dziewczyna pokręciła powoli głową, wymuszając na sobie minimalne uniesienie kącików ust. - Skądże - powiedziała oschle. - Ani trochę, Deucalionie. Ani trochę - szepnęła, zaciskając dłonie w pięści i z dumą unosząc podbródek do góry.

Beacon Hills, California. 

     - Jeszcze raz. DLACZEGO nie mogła dzisiaj przyjść na pierwsze dwie lekcje? - Stiles szedł ręka w rękę z Allison, co jakiś czas poprawiając pasek od plecaka, jakby to miało mu w czymkolwiek pomóc. Wyglądał na zirytowanego, a zarazem niezwykle zaintrygowanego tajemniczością swojej rozmówczyni. Lub inaczej: niuansami, którymi miała się z nim podzielić.
- Jej kuzynka przyjechała. Musi się nią zająć, pokazać miasto, jakoś spróbować sprawić, że się tutaj zadomowi. Rodzice tej dziewczyny zmarli w pożarze, gdy ta wracała z jakiejś wycieczki. Lydia to jej jedyna rodzina - wyjaśniła brunetka tonem niezwykle spokojnym, jakby jeszcze nie odczuła irytacji związanej ze wścibskimi pytaniami chłopaka. W sumie, miał prawo się interesować życiem Lydii, prawda? 
- Od kiedy ona ma jakąś kuzynkę?! - machnął rękami, wciąż nie rozumiejąc takiej, a nie innej postaci rzeczy. 
- Od kiedy ją adoptowali? Stiles, nie możesz pytać o takie rzeczy przy Lydii ani przy jej kuzynce - skarciwszy go, otworzyła swoją szafkę, aby ułatwić sobie wyjęcie książek. 
- Ale... - i tu urwał, otwierając szeroko usta. 
   W drzwiach wejściowych widoczna była panna Martin... W towarzystwie nieco wyższej od niej blondynki. Szczupła, o wyraźnie zarysowanych kościach policzkowych, a także niebieskich oczach zaciskała pasek od torby, kiwając co jakiś czas głową na znak zrozumienia wobec paplaniny dziewczyny. Na pierwszy rzut oka widać było, że tu nie pasuje. Nie ze względu na wygląd, bowiem ubrana była w sposób klasyczny, może lekko zawadiacki, zważywszy na jej przylegające do nóg rurki czy skórzaną ramoneskę, ale bardziej przez sposób zachowania. Stiles zmrużył oczy, skupiając się przede wszystkim na tym, jak blondynka obserwowała otoczenie. Jak przesuwała spojrzeniem po korytarzu, pojedynczych ludziach, którzy mijali ją z zaciekawieniem wymalowanym na twarzy. Nie pasowała mu. O nie. Kiedyś możliwe, że zacząłby się ślinić na jej widok, ale teraz? Każda nowa osoba w Beacon Hills ściągała na to miasto (a najczęściej na nich) kłopoty. Same problemy i stosy martwych ciał. Wbrew pozorom, jej nie miał zamiaru traktować inaczej. Nawet, jeśli była kuzynką Lydii. Nawet, jeśli patrzyła się mu aktualnie w oczy z uniesioną brwią, a Martin szczypała go w ramię.
    - Stiles! Odrobinę kultury - syknęła cicho do chłopaka, po czym wskazała na stojącą przed nim dziewczynę. - To jest Anna Karpinsky. Moja kuzynka, która od teraz będzie mieszkała też w Beacon Hills. No i się tutaj uczyła. A to Stiles Stilinski... I to wszystko, co powinnaś wiedzieć. - uśmiechnęła się, pociągając blondynkę za sobą, nim ta zdążyła cokolwiek powiedzieć. Ale może to i lepiej? Tak, zdecydowanie lepiej. Przynajmniej teraz. Nie potrzebowała żadnych bliższych znajomości, a musiała skupić się na jednym, jedynym zadaniu, które sobie wyznaczyła. 
I na pewno nie była to gadka z drażniącymi ją licealistami.

_____________________________________________

No i mamy prolog. 
Mam nadzieję, że choć trochę czytelników się znajdzie i będą zadowoleni z tego, co tutaj stworzę.
Kolejny post już niedługo!

4 komentarze:

  1. Uwielbiam Teen Wolf, a co.
    Pierwszy fragment prologu był taki... prologowaty - tajemniczy, mroczny i niewiele mówiący, ale już drugiej części wyjaśniłaś sporo rzeczy i to aż nazbyt szybko. Ale... Anna jest postacią intrygującą, mam tylko nadzieję, że nie rozkocha w sobie Stiles'a, bo on jest mój, no!
    Nigdy nie miała talentu do pisania fanficków, ale zapraszam na swój prywatny blog: Era Wampirów

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham Teen Wolf!!!
    Super, że piszesz opowiadanie właśnie o tym serialu, znaczy masz innych, nowych bohaterów, przez co historia staje się jeszcze ciekawsza. :)
    Prolog był tajemniczy i ukazał początek historii, czyli był taki jaki powinien być. ;)
    Ponieważ jestem tak strasznie ciekawa dalszej części zapisuję się do obserwatorów , a co?
    Zapraszam też do mnie: http://4przyjaciolki.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dodałam :) ,ale nie widać tego na Twoim blogu. Dodaj sobie gadżet "obserwatorzy" to będzie widać ,że ktoś obserwuje bloga. ;)

      Usuń
  3. Cisza, która rozlegała się po domu, ta rozlegająca się cisza jakoś mi zgrzyta.
    Poza tym prolog na plus, w duecie z opisem Autorki zachęcił mnie do zaobserwowania bloga i przeczytania reszty w wolnym czasie.
    Zapraszam do mnie, też skrobię po klawiaturze.
    http://cokolwiekowo.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń